Dla ducha

Ostatnio przeglądane

ENSO

Newsletter

Droga Miłującego Pokój Wojownika (Dan Millman) Zobacz większe

Droga Miłującego Pokój Wojownika (Dan Millman)

DROGWOJ

Nowy

„Droga miłującego pokój wojownika" to historia oparta na życiu Dana Millmana, mistrza świata w gimnastyce akrobatycznej, który podróżuje w świat ciała i ducha, -romantycznych i przerażających przygód, w świat światła i ciemności, śmiechu i magii. Prowadzony przez potężnego, starego wojownika o imieniu Sokrates, kuszony przez czarującą, wesołą kobietę o imieniu Joy, Dan zmierza do ostatecznej konfrontacji, która wyzwoli go lub zniszczy. Poznaj razem z Danem, co znaczy żyć i umrzeć jak wojownik.

Więcej szczegółów

Ten produkt nie występuje już w magazynie

18,00 zł

Więcej informacji

  Spis treści Przedmowa..................................7 Stacja benzynowa przy Rainbow's End................9 Księga Pierwsza: WIATR ZMIAN 1. Powiew magii.......................... 36 2. Sieć iluzji............................. 52 3. Uwalniające cięcie........................ 74 Księga Druga: TRENING WOJOWNIKA 4. Ostrzenie miecza........................ 94 5. Górska ścieżka..........................140 6. Niewyobrażalna przyjemność.................163 Księga Trzecia: SZCZĘŚCIE BEZ POWODU 7. Ostateczne poszukiwanie...................179 8. Brama otwiera się .......................194 Epilog: ŚMIECH NA WIETRZE....................207   Podziękowania Starożytne powiedzenie mówi: „Nie mamy przyjaciół i nie ma­my wrogów. Mamy jedynie nauczycieli." W moim życiu miałem szczęście poznać wielu nauczycieli i przewodników, z których każdy na swój własny sposób przyczynił się do napisania tej książki. Miłość moich rodziców, Vivian i Hermana Millmanów, i ich wiara we mnie dały mi odwagę, aby wkroczyć na Drogę. Moja pierwsza redaktorka, Janice Gallagher, zadawała pytania i podsuwała sugestie pomocne w nadaniu ostatecznego kształtu tej książce. Dziękuję szczególnie Halowi Kramerowi, któremu niezawodny instynkt wydawcy kazał podjąć ryzyko wydania tej książki. W końcu wyrażam ogromną wdzięczność Joy - mojej żonie, to­warzyszce, przyjaciółce i nauczycielce, która przez cały czas wspierała mojego ducha. I, oczywiście, Sokratesowi! Przedmowa Na początku grudnia 1966, podczas trzeciego roku moich stu­diów na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley przeżyłem serię niesamowitych wydarzeń. Wszystko to zaczęło się dwadzieścia po trzeciej nad ranem na czynnej przez całą dobę stacji benzynowej. Wówczas to po raz pierwszy natknąłem się na Sokratesa. (Nie po­dał swojego prawdziwego nazwiska, lecz ja, po spędzeniu z nim kilku godzin owej nocy, pod wpływem impulsu nazwałem go imieniem starożytnego greckiego mędrca. Spodobało mu się to imię, więc tak już zostało.) To przypadkowe spotkanie i wszystkie zdarzenia, które po nim nastąpiły, całkowicie odmieniły moje ży­cie. Lata poprzedzające rok 1966 były dla mnie czasem radosnym. Wzrastałem w bezpiecznym środowisku, wychowywany przez ko­chających rodziców. Dzięki temu mogłem później w Londynie zdobyć Mistrzostwo Świata w gimnastyce akrobatycznej, podróżo­wać po całej Europie i otrzymywać liczne dowody uznania. Zycie przynosiło mi nagrody, lecz nie dawało ani trwałego spokoju, ani satysfakcji. Teraz wiem, że w pewnym sensie, przez wszystkie te lata spa­łem i tylko śniłem, że żyję na jawie - do czasu spotkania Sokrate­sa, który został moim mentorem i przyjacielem. Zawsze sądziłem, że mam prawo do życia pełnego radości i mądrości, i że z cza­sem automatycznie zostanę nimi obdarowany. Nigdy jednak nie podejrzewałem, że będę musiał nauczyć się jak żyć - że istnieją pewne szczególne dziedziny i sposoby widzenia świata, które trze­ba poznać, zanim będzie można przebudzić się do prostego, szczęśliwego i nieskomplikowanego życia. Sokrates pokazał mi błędy w moim podejściu do życia, przeciw­stawiając je swojej drodze - Drodze Miłującego Pokój Wojownika. Nieustannie żartował sobie z mojego poważnego, pełnego trosk i problemów życia. Robił to tak długo, aż zacząłem widzieć świat jego oczami - oczami mądrości, współczucia i humoru. Nie pod­dał się, dopóki nie odkryłem, co znaczy żyć jak wojownik. Często przesiadywałem z nim do rana, słuchając go, dyskutując z nim i - wbrew sobie - wtórując mu śmiechem. Książka ta, choć opisuje moją własną historię, jest powieścią. Człowiek, którego na­zwałem Sokratesem, istniał naprawdę. Miał jednak taki sposób sta­piania się ze światem, że czasem trudno było powiedzieć kiedy odszedł i kiedy na jego miejscu pojawili się inni nauczyciele i za­częły się inne doświadczenia w życiu. Pozwoliłem sobie na swo­bodę w przedstawianiu dialogów i kolejności zdarzeń. Posłużyłem się też w opowieści anegdotami i metaforami, aby podkreślić te lekcje, które Sokrates chciał przekazać. Życie nie jest sprawą prywatną. Historia życia człowieka i lekcje z niej wynikające są użyteczne tylko wtedy, kiedy dzieli się je z innymi. Dlatego też zdecydowałem się uczcić mojego nauczyciela i podzielić się z Wami jego przenikliwą mądrością i humorem.   Wojownicy, wojownicy, tak siebie nazywamy. Walczymy o doskonałą cnotę, o to, co wielkie, o najwyższą mądrość, dlatego nazywamy siebie wojownikami. Aunguttara Nikaya   Stacja benzynowa -przy Rainbow's End Rozpoczynam życie, pomyślałem, machając na pożegnanie matce i ojcu, gdy ruszyłem sprzed domu niezawodnym, starym valian-tem. Wnętrze wyblakłego, białego samochodu wypchane było ca­łym moim dobytkiem przygotowanym na pierwszy rok studiów. Czułem się silny, niezależny, gotowy na wszystko. Podśpiewując sobie w rytm muzyki płynącej z radia, mknąłem na północ autostradami Los Angeles, potem przeciąłem Grapevine i wjechałem na drogę nr 99, która z kolei poprowadziła mnie przez zielone rolnicze równiny, rozciągające się aż do podnóży gór San Gabriel. Tuż przed zmrokiem, gdy krętymi drogami zjeżdżałem ze wzgórz Oakland, ujrzałem skrzącą się zatokę San Francisco. Moje podniecenie rosło w miarę jak zbliżałem się do miasteczka uni­wersyteckiego w Berkeley. Znalazłem dom akademicki, rozpakowałem się i stanąłem na chwilę przed oknem, by popatrzeć na most Golden Gate i migo­czące w ciemności światła San Francisco. Pięć minut później spacerowałem już po Telegraph Avenue, oglądałem wystawy sklepowe i oddychałem świeżym powietrzem Północnej Kalifornii, rozkoszując się zapachami płynącymi z ma­łych kawiarenek. Oczarowany, do późnej nocy przechadzałem się po malowniczych alejkach miasteczka uniwersyteckiego. Następnego ranka, zaraz po śniadaniu, zszedłem na salę gimna­styczną Harmona. Miałem tam trenować sześć razy w tygodniu, ćwiczyć mięśnie, robić salta i pocić się całymi godzinami w pości­gu za marzeniami o mistrzostwie. Minęły zaledwie dwa dni, a już tonąłem w morzu ludzi, refera­tów i rozkładów zajęć. Kolejne miesiące były do siebie podobne, mijały i zmieniały się niezauważalnie, jak łagodne kalifornijskie pory roku. Na wykładach ledwie wytrzymywałem, za to na sali …...............